Kiedy odprowadziłam Maję do szkoły,to poszłam zrobić sobie mocną kawę.Usłyszałam dzwonek do drzwi,więc poszłam otworzyć.
- Cześć kochana.-uśmiechnęłam się widząc Polę i Izę.
- Cześć,co wy tu robicie?-zapytałam,a następnie ziewnęłam.
- Ktoś się nie wyspał,co ty w nocy robiłaś?-zapytała Pola.
- A wiecie jakoś tak z Bartkiem się zagadałam.-skłamałam.
- My z prezentami.-uśmiechnęła się Iza,weszłyśmy do salonu a one dały mi ładnie zapakowane pudełka.
- Iza ty nie powinnaś wydawać na mnie.-powiedziałam.
- Weź to samo jej mówiłam,a ona nic mnie nie słucha.-powiedziała Pola.
- Słuchajcie wychodzimy na prostą z Sebą i musiałam kupić wam te prezenty.
- A jak tam ciąża?-zapytałam.
- Na razie cienko widać,dopiero drugi miesiąc.-zaśmiała się.
- Chcecie coś do picia?-zapytałam.
-
Herbatkę.-powiedziały równocześnie.Poszłam do kuchni i zaczęłam
przyrządzać napoje,w pewnym momencie zakręciło mi się w głowie.Złapałam
się blatu,ale strąciłam trzy szklanki które tam stały.Rozbiły się na
drobniutkie kawałeczki,od razu w kuchni zjawiły się dziewczyny.
- Co się stało?-zapytała Pola.
- Zahaczyłam ręką i szklanki mi spadły.-powiedziałam sprzątając szkło.
- Lenka co się dzieje?-zapytała Iza,siadając.
-
Nic,spokojnie stłukło się na szczęście.-zaśmiałam się,udało mi się je
uspokoić.Dziewczyny zostały na obiad,ale już później musiały wracać.
Po południu Maja bawiła się w salonie z Kubusiem,a ja byłam w kuchni i robiłam podwieczorek,kiedy do pomieszczenia wbiegła Maja.
- Mamo kiedy będzie budyń?-zapytała.
- Za chwilkę będzie spokojnie.-powiedziałam ziewając.
- Jaką chwilkę.-zaśmiała się dla żartu,a ja wybuchłam.
-
Do cholery powiedziałam że za chwilę,wyjdź stąd i mi nie
przeszkadzaj.-krzyknęłam,a ona przestraszona uciekła do pokoju.Nie
wiedziałam co mam zrobić,nie panowałam nad tymi słowami.Poszłam do
salonu i wzięłam synka na ręce,następnie udałam się do pokoju córki.
-
Maju przepraszam,nie chciałam na ciebie krzyknąć.-powiedziałam,a ona
pociągnęła noskiem.Usiadłam na łóżku koło niej.-Córeczko,przepraszam.
- Ale nie będziesz już krzyczeć?-zapytała,a ja pokiwałam głową.
- Obiecuje.
Niestety
tego wieczora moja złość przelała się na Bartka,który powiedział że
pięknie wyglądam.Nie wiem co dzieje się ze mną.Zawroty głowy,zmęczenie
boję się że jestem na coś chora.
Kolejne dni mijały tak
samo,aż w końcu nastał dzień w którym Bartek miał przyjechać do
Polski.Oczywiście standardem było to że nie spałam w nocy i rano
musiałam pić dużą kawę.O 9:00 poszłam się ubrać.Obudziłam dzieci i razem udaliśmy się do Katowic na lotnisko.Droga
szła mi ciężko,miałam momentami zamroczenia i wtedy zwalniałam,żeby nie
wypaść z drogi,czy spowodować wypadku.Kiedy staliśmy na lotnisku,zrobiło
mi się strasznie niedobrze.Po chwili jednak wszystko wróciło do
normy.Wreszcie pojawił się komunikat o wylądowaniu samolotu z Włoch.I
tak jak przypuszczałam kilka minut później z korytarza wyszedł Bartek z
wielką walizką i kilkoma torbami,to pewnie prezenty.Maja zadowolona
pobiegła do niego i mocno się przytuliła,ja jednak usiadłam bo znów
zakręciło mi się w głowie.
- Nie przywitasz się ze mną?-zapytał kiedy podszedł do mnie.
-
Z tobą zawsze.-uśmiechnęłam się i przytuliłam go.Kiedy wszyscy byliśmy
już szczęśliwi to ruszyliśmy do samochodu.Bartek powiedział,że teraz to
on poprowadzi,powiem szczerze że nawet się nie kłóciłam nie było mi zbyt
dobrze.Ruszyliśmy w trasę do Bełchatowa,Maja cały czas mówiła coś do
Bartka,a on niej odpowiadał.Ja nawet się nie włączałam do
rozmowy,kolejny raz zrobiło mi się niedobrze.
- Bartek możesz
się zatrzymać?-zapytałam,a on posłusznie to zrobił.Kiedy stanęliśmy na
poboczu to od razu wyskoczyłam z pojazdu.Bartek też wyszedł.
- Skarbie wszystko w porządku?-zapytał,podchodząc do mnie.
-
Tak,po prostu dziś nie jadłam śniadania.-uśmiechnęłam się.Poczekałam
jeszcze chwilkę i wsiadłam do auta i ruszyliśmy w dalszą drogę.Kiedy
weszliśmy do domu,to poszłam się położyć.Niestety nie udało mi się
zasnąć.Nawet na tą chwilę,cały dzień udawałam że nic mi nie jest,a kiedy
wszyscy zmęczeni zasnęli i w całym mieszkaniu panował mrok to ja
siedziałam w toalecie i wymiotowałam.Czułam że jest coś ze mną źle,ale
nie zamierzałam iść do lekarza.Pewnie jakiś wirus mnie dopadł i tylko
stracę czas w kolejce do gabinetu.
Wreszcie nastał upragniony
24 grudnia,od samego rana byłam na nogach i wszytko
przygotowywałam.Jakoś po 10:00 do kuchni wszedł Bartek i mi pomagał w
kuchni.Praktycznie wszystko było już gotowe,tylko dokańczałam pieczenie
ciast bo spodziewałam się gości,a wiecie że zawsze przychodzi ich
wiele,a w szczególności w święta.Cały dzień spędziłam w kuchni,a Bartek
ubierał choinkę z Mają i Kubusiem.Muszę wam się przyznać że coraz
bardziej ciężej mi się oddychało,ale nikomu nie mówiłam żeby nie
wszczynać paniki.Około 18:00 poszłam szybko poubierać dzieci i sama
udałam się do łazienki.Stałam przed lustrem i się malowałam.Nagle
poczułam ręce Bartka obejmujące mnie w pasie.
- Pięknie kochanie wyglądasz.-powiedział i to było ostatnie co usłyszałam.Więcej nic nie pamiętam.
Oczami Bartka:
Dziś
wigilia,od samego rana staram się pomagać Lenie we wszystkim.Kiedy
stwierdziła że wszystko jest gotowe to postanowiłem ubrać
choinkę.Dzieciaki mi strasznie pomagały,znaczy Maja wieszała bombki,a
Kuba śmiał się i przytulał się mocno do mnie.Strasznie za nimi
tęskniłem.Około 18:00 poszedłem do sypialni i ubrałem się w dżinsy i
białą koszulę.Gotowy wszedłem do łazienki.Przy lustrze stała Lena i
robiła makijaż.Podszedłem do niej i mocno przytuliłem,cholernie mi jej
brakowało.
- Pięknie kochanie wyglądasz.-szepnąłem,a ona w
pewnym momencie osunęła mi się na ręce.Przestraszyłem się i nie wiele
myśląc wezwałem karetkę.Kuba płakał,Maja była przerażona,a ja nie
potrafiłem nic zrobić.Zawiadomiłem rodziców,o wszystkim.Powiedzieli że
będą jak najszybciej.Nie miałem z kim zostawić dzieci,więc z nimi
pojechałem do szpitala.Po 15 minutach byłem pod recepcją.
- Przywieziono moją narzeczoną tutaj przed chwilą.Gdzie ona jest?-zapytałem,a starsza kobieta spojrzała na mnie.
- Nazwisko?-zapytała.
- Lena Witkiewicz.-prawie że krzyknąłem.
-
Teraz lekarze ją badają,sala nr 13.-powiedziała,a ja podziękowałem i
udałem się tam z dzieciakami.Maja usiadła na krzesełku przed salą,a ja
trzymałem Kubę na rękach i chodziłem w tą i z powrotem.Przez jakieś 30
minut lekarze nie wychodzili z jej sali,bałem się cholernie się bałem,że
coś jej się może stać.
Wreszcie po długich wyczekiwaniach z sali Lenki wyszedł lekarz,nie miał za ciekawej miny.
- Przepraszam co z moją narzeczoną?-zapytałem od razu.
-
Możemy porozmawiać nie przy dzieciach.-powiedział,kiwnąłem głową.Udałem
się za nim do gabinetu,a w tym czasie dziećmi zajęła się pielęgniarka.
- Co się dzieje?-zapytałam siadając.
- Proszę pana,sytuacja jest krytyczna.-powiedział,a ja jeszcze bardziej się przeraziłem.
- Jak to krytyczna?
-
Pani Lena,wykończyła swój organizm.Mogę nawet stwierdzić,że organizm
przez jakiś miesiąc,a nawet więcej nie miał odpowiedniej dawki snu.Przez
co masa ciała zaczęła spadać,i wycieńczenie zaczęło się
pogłębiać.-powiedział,a ja złapałem się za głowę.
- Ale jak ona się czuje?-zapytałem.
-
Przykro mi ale pani Lena zapadła w śpiączkę.-powiedział.-Nie mamy
pewności kiedy się obudzi i czy....-powiedział,a ja mu przerwałem.
- Czy co?
-
Czy w ogóle się obudzi.-kiedy skończył swój monolog,wyszedłem z jego
gabinetu i poszedłem pod salę 13.Tam stali już nasi rodzice,kiedy mnie
zobaczyli to zrobili się bladzi.
- Bartek co z Leną?-zapytał mój ojciec,a ja usiadłem na krześle.
- Bartek?-zapytała teraz mama Leny.
- Lena zapadła w śpiączkę.-szepnąłem.
- Co,ale dlaczego?-krzyknęli,więc opowiedziałem im wszystko co mówił lekarz.
-
Boże moja córeczka.-szepnęła pani Teresa i się rozpłakała.Wszyscy
siedzieliśmy w ciszy,kiedy zobaczyłem że pielęgniarka prowadzi dzieciaki
to uśmiechnąłem się do niech.
- Co tam masz?-zapytałem Mai.
- Lizaka dostałam,a gdzie mamusia?-zapytała,a ja przymknąłem oczy.
- Mama teraz śpi.
- A kiedy się obudzi?-znów zapytała,a mi w oczach stanęły łzy.
- Obudzi się,na pewno się obudzi.-szepnąłem i wytarłem łzy.Moi rodzice zabrali dzieci do domu,a rodzice Leny zostali.
- Andrzej powiedz że ona się obudzi.-szepnęła jej mama.
- Obudzi się Teresko.-jej rodziciel miał łzy w oczach,ale przed żoną nie chciał okazywać słabości.
- Przecież mamy tylko ją ona nie może nas zostawić.
-
Kochanie nie zostawi nas,Lenka jest silna.-nie wytrzymałem i
rozpłakałem się.Tego było dla mnie za dużo,już wtedy kiedy wracaliśmy z
Katowic źle się czuła mogłem zadziałać,ale uwierzyłem jej.Cholera
jasna.Siedzieliśmy pod salą do rana,kiedy lekarz wyszedł z obchodu
powiedział,że stan się nie poprawił.Nie tak miały wyglądać nasze święta.
- Można do niej wejść doktorze?-zapytałem.
-
Ale nie za długo.-powiedział.Spojrzałem na rodziców Leny,weszli
pierwsi.Po 15 minutach,ja wszedłem do środka.Moja księżniczka leżała
podpięta do różnych aparatur,które pomagały jej funkcjonować.Usiadłem
koło jej łóżka i złapałem za rękę.
- Lenka,skarbie obudź
się.Dlaczego mi nie powiedziałaś że źle się czujesz.Nie zostawiaj mnie i
dzieci.Mieliśmy spędzić ze sobą całe życie,a ty chcesz mi teraz
uciec.-mówiłem do niej,a ona nawet się nie poruszyła.Siedziałem tam pół
południa,ale w końcu lekarz kazał mi wyjść i pójść do domu.Obiecał
zadzwonić jak coś się będzie działo.Pojechałem do mieszkania i ujrzałem
tam zadowoloną Maję,która rozpakowywała prezenty.Uśmiechnąłem się.
- Co tam dostałaś?-zapytałem.
- Popatrz na tym się maluje.-powiedziała.
-
To teraz będziesz mocno ćwiczyć malowanie.-powiedziałam i usłyszałem
telefon Leny.Poszedłem do sypialni,dzwoniła Pola.W końcu odebrałem i
musiałem powiedzieć o całej sprawie.Już po dwóch godzinach u nas w
mieszkaniu stanęła Pola,Iza,Seba i Darek.Wszyscy w milczeniu czekaliśmy
na wiadomości.
Minął tydzień od tego cholernego dnia,żadnej
poprawy w stanie Leny.Informacja obiegła wszystkich naszych
znajomych,codziennie dzwonili i pytali o stan.Nie miałem ochoty odbierać
telefonów i tylko wysyłałem codziennie tego samego sms'a:
NIESTETY ŻADNEJ POPRAWY
Próbowałem
zajmować się dziećmi i jeździć do szpitala niemal codziennie.Niestety
za tydzień powinienem wstawić się w klubie,ale nie zrobię tego bo moje
miejsce jest przy Lenie,nawet gdybym miał stracić licencję na grę.
- Bartek,a może my zabierzemy dzieci do siebie,a ty odpoczniesz.-powiedział Igła.
- Nie i tak macie już dwójkę,a jeszcze kolejna to przesada.
- To my weźmiemy.-powiedziała Ola,a Piotrek pokiwał głową.
- Nie wiem.Cholera powinna być poprawa,a jej nie ma.-krzyknąłem,a wszyscy mnie uspokajali.
- Bartek ona będzie.-powiedziała Iwona.
-
Najgorsze jest to że dalej siedzą mi w głowie słowa lekarza.Nie mamy
pewności kiedy się obudzi i czy w ogóle się obudzi.-powiedziałem.
- Bartek nie możemy tak myśleć,Lena jest silna i da radę,a my musimy jej tą wiarą pomagać.-powiedziała Iza.
-
To mamusia się nie obudzi?-usłyszeliśmy głos Mai i odwróciliśmy
wzrok.Stała i patrzyła na mnie wielkimi oczami,a ja nie potrafiłem
wydusić słowa.
- Nie no co ty Maju,mama na pewno się obudzi.-sytuację przejęła Ola.
- Przecież tak tatusiu powiedziałeś.-spojrzała na mnie.
-
Córeczko,mama się obudzi na prawdę.-powiedziałem,a ona pokiwała
główką.Najgorsze jest to że sam zacząłem w to wątpić.Wieczorem
postanowiłem pojechać do szpitala.Dzieci zostały z moimi rodzicami i
Leny.Kiedy zaparkowałem samochód pod budynkiem ogarnął mnie taki
strach,co będzie jak ona zostawi mnie i dzieci,nie Barek nie myśl
tak,Lena się obudzi i wszystko będzie w porządku.Ruszyłem do
środka,przywitałem się z pielęgniarką na recepcji i poszedłem pod znaną
mi salę.Wszedłem do środka,i od razu zbladłem łóżko było puste.Pobiegłem
do pielęgniarek,ale nic nie powiedziały,skierowały mnie do
lekarza.Kiedy byłem pod gabinetem to bałem się zapukać,w końcu to
zrobiłem.Usłyszałem ciche proszę,więc wszedłem.
- O panie Bartoszu miałem właśnie dzwonić.-powiedział,a ja się przeraziłem.
- Gdzie jest moja narzeczona?-zapytałem,a on zrobił taką minę że nie wiedziałem czy to będzie zł wiadomość czy dobra.
- Pani Lena.......
I
jest kolejny,trochę krótki i do niczego.Mam nadzieję,że wam może
przypadnie do gustu.Strasznie szło mi pisanie rozdziału,jakaś taka
niemoc w pisaniu mam nadzieję że powróci.
Następny pojawi się za tydzień.Dziękuje za wasze komentarze.
Do następnego.
Pozdrawiam Aga